Miało być prosto, nieskomplikowanie. Miało nie być matmy, fizyki ani chemii. Nauka miała przyjść dopiero w okolicach sesji, wykłady nieobowiązkowe, a zajęcia ciekawe. Nie wiem, które kłamstwo było tym największym, a które można przełknąć bez zająknięcia.
Dostajesz do ręki kamień. Duży albo mały. Jakieś śmieszne kolorki, ciapki, gdzieś się błyszczy, ogólne szaleństwo. Oglądasz. No, ładny kamień, śliczny okaz, naprawdę imponujący! I możesz cieszyć się kamieniem do czasu, aż pada pytanie- co to jest? Niby głupie pytanie, kamień to kamień, koniec tematu. Dopóki na egzaminie nie dostajesz trójkąta, z którego masz odczytać nie tylko skład procentowy tej przeklętej skały, to jeszcze zgadnąć, co to za pomiot- nie bawiłam się w zgaduj-zgadulę, a postanowiłam załatwić to jak dojrzała kobieta- zawierzyłam swój los wyliczance. Padło na granit.
Na jednym z moich pierwszych wykładów w życiu (w pierwszym semestrze to były jedyne zajęcia, na które trzeba było przybyć na 8 rano, dlatego dotarłam na niego tylko raz) nasz ulubiony pan Doktor postanowił uraczyć nas żarcikiem. Ale nie byle jakim.
Wiecie czym różnią się studenci pierwszego i drugiego roku na WNOZ-ie? Ci z pierwszego roku chodzą na baczność, dumni ze swojej życiowej decyzji, a Ci drugiego zgarbieni, bo podziwiają kamyczki pod nogami. (tutaj miejsce na śmiech z puszki)
Nie mylił się wiele. Nie zaliczyłam jeszcze pierwszego roku, ledwo semestr, , a już garbię się z dwóch powodów- rzeczywiście zdarza mi się szukać kamieni, najczęściej jednak przygniata mnie świadomość jak wiele rzeczy ważnych postanowiłam olać, jak wiele się w tym tygodniu nie nauczyłam, bo wolałam patrzeć za okno, i jak bardzo nie było mnie na wykładach- wybrałam ciepłe łóżko. Zanim się obejrzałam przyszły kolejne egzaminy, a ja byłam tak samo w dupie jak przy okazji pierwszej sesji. W tym miejscu chciałabym pozdrowić wszystkich wykładowców, złapanie których graniczy z cudem, a na maila zaglądają raz w tygodniu (przy dobrych wiatrach). Dzięki nim już wiem, że wszystkie anegdotki o prowadzących-widmo i tych, którzy, czasem świadomie, czasem nie, kopią dołki pod biednym, niewinnym studentem, były całkiem prawdziwe.
Mogłabym swoje żale wylewać godzinami. O uczelni samej w sobie, wykładowcach, nieczytelnym planie, ponad 70% na zaliczenie z chemii. O windach i schodach. Tylko, że to wszystko nic nie zmieni, jedyne możliwe wyjście to rzucenie tym wszystkim i rozpoczęcie kariery fryzjerki.
Jednak coś w tym studiach takiego jest, że mnie trzymają.
Mimo wszystkich narzekań, wszystko ma swój urok... A przede wszystkim, pomijając może matematykę, jest to na swój specyficzny sposób bardzo ciekawe. Oczywiście wszystko ma swoje granice.
Podejrzewam, że pierwszy semestr był wabikiem- zobaczcie, wcale nie jest tak trudno, za to jak interesująco! Będą wyjazdy, praktyki, super wykłady! Wcale nie tak dużo nauki... Można pozwolić sobie na życie w tej iluzji mniej więcej do połowy drugiego semestru. Wtedy na światło dzienne wychodzi przerażająca prawda.
Nadal pojawiają się rzeczy ciekawe, jednak jest to kropla w morzu potrzeb. Trzeba zmierzyć się z tabelą stratygraficzną, szkicowaniem skamieniałości i uskoków, opisywania brył geometrycznych całkowicie abstrakcyjnymi wzorami. Pomimo chęci, nie byłam w stanie oddać na czas referatu, chociaż to wynikło z niefortunnego doboru tematu. 100 pytań w 100 minut? Podobno jak się bardzo chce to można! Wycieczka na wysypisko śmieci- istny miód na serce spragnione przygód, ten smród będzie wracał do mnie w koszmarach przez najbliższe kilka lat.
Nie jest tak ciężko jak to maluję, chyba że cierpisz na tak chroniczne lenistwo jak ja.
Pozostało tylko zadać sobie jedno, zajebiście ważne pytanie- czy warto studiować geologię? To właściwie jak z każdym innym kierunkiem. Warto, dopóki nie czujesz się, jakby była to Twoja kara. Wszystkim rozważającym ten kierunek (o ile jacykolwiek tu kiedyś trafią), mogę dać trzy proste rady. Jeżeli Twoja wyobraźnia przestrzenna właściwie nie istnieje- nie warto. Jeżeli nie jesteś w stanie poświęcić dwóch-trzech tygodni rocznie na wyjazdy terenowe- nie warto. Ostatnia, na ten moment, moim zdaniem, najważniejsza: wpisz sobie w Google "tabela stratygraficzna", zmierz ją wzrokiem, bardzo dokładnie. Jeżeli chcesz kiedyś przyswoić sobie wszystkie te dziwnie brzmiące nazwy, dać jej odrobinę cennego miejsca w swojej głowie, aż do końca życia- nie lękaj się. Świat kamieni, gór, fałdów, uskoków i dajek stanie przed Tobą otworem.
Właśnie jadę na trzytygodniowe praktyki w Chęcinach. Żadna z informacji na ich temat nie napawa mnie optymizmem, ale cóż począć? You win or you die, dostanę z tego zaliczenie albo mogę pożegnać się z geologią na zawsze. Wolę nie zadawać sobie pytania, czy męczyłaby mnie tęsknota.
Dla wytrwałych:
Jaki dźwięk wydaje platforma wiertnicza kiedy tonie?
Bulbulbulbul
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz