Online czy offline?

 Zawsze lubiłam pisać piórem. Nie wiem, czy ma to jakiekolwiek przełożenie na pisanie bloga. Pewnie nie. Zachwycałam się kaligrafią, pomimo że nigdy nie byłam w stanie wyczarować nic choć w połowie tak pięknego. Darowałam więc sobie jakieś cuda na kiju, i po prostu pisałam sobie piórem w zeszytach w szkole. Niestety, zawsze kryło to w sobie jedną pułapkę. 
Cudne, cudne smugi na ręce i pozacierane literki w zeszycie. Biednemu zawsze wiatr w oczy, a leworęcznemu ręce wymazane atramentem, zamazane wyrazy i nietnące nożyczki (chociaż to ostatnie jest akurat do przeskoczenia, wystarczy je dobrze trzymać). Chcąc nie chcąc przerzuciłam się na długopisy, co znacznie ułatwiało te nieliczne momenty w życiu, kiedy się czegoś uczyłam, i umożliwiało szybsze robienie notatek. Same plusy, ale nie czułam się już jak aspirująca artystka.
Zawsze zresztą pozostanę jedynie aspirującą artystką. Jeszcze parę lat temu chciałam się nauczyć rysować, jednak nie dość, że nie odziedziczyłam talentu po mojej Mamie, to na dodatek, zniechęcona mizernymi wynikami, szybko porzuciłam jakiekolwiek próby. W końcu życie nadal, jak na złość, nie jest jak simsy, i to że spędzę określoną ilość godzin rysując nie sprawi że nagle zostanę następnym Leonardem Da Vinci czy jakimkolwiek innym sławnym malarzem, jak samo jak nadal nie da się kliknąć określonej interakcji, żeby uzyskać polepszenie relacji. 
Mimo to, kiedy w zeszłym roku zalanie laptopa chmielowym napojem gazowanym w formie wygazowanej i ciepłej na wakacjach pozbawiło mnie laptopa na ponad miesiąc, musiałam zająć się czymś innym. W końcu, jak wiadomo, internet w komórce nie może w 100% zastąpić tego w przeglądarce na komputerze. Chcąc nie chcąc, w końcu znalazłam sobie jakieś zajęcie.
Zaczęłam rysować mandale, może nie tak wypaśne jak te, które tworzą tybetańscy mnisi, ale coś tam sobie kreśliłam, kolorowałam, miałam zajęcie i niemalże czułam się jak artystka. Potem jednak, jakżeby inaczej, utęskniony laptop wrócił do mnie z serwisu. W tym samym dniu, kiedy z radosnym uśmiechem wyciągnęłam go z torby i ułożyłam na stałym miejscu (tak, niestety mam stałe miejsce na laptopa, ponieważ wifi w moim domu nie poddaje się żadnym prośbom, groźbom ani próbom przestawienia rutera, nigdy nie działa w moim pokoju i internet przybywa do mnie przez kabel), ołówek, długopis i pisaczki poszły w odstawkę, a ja pozwoliłam, by po raz kolejny pochłonął mnie internet.



Największa z mandal, jakie udało mi się narysować, i najbardziej skomplikowana. Szkicowałam ją około 3 godziny, kolorowałam następne 3, niestety nie mam zdjęcia z efektem końcowym.

Wniosek: jeżeli chcesz rozwijać się w jakiejkolwiek dziedzinie, warto się jednak czasem wylogować.
Chyba że realizujesz się w internetach, wtedy nie masz innego wyboru, niż pozostać online.
Online czy offline? Pomocy.

Tak w ogóle to cześć, chyba jestem tu nowa.

2 komentarze:

  1. mi od dawna podobały się takie mandale, ale nie wiedziałam jak się to nazywa :) teraz jak już mi to uświadomiłaś mogę sobie o tym trochę poczytać i może sama coś narysuje, ps. ja też jestem leworęczna i zawsze wszyscy mnie się pytają "jak ty możesz pisać lewą ręką?" :)
    http://przygody-mileny.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Już niedługo przełączymy się przymusowo do trybu offline, bo cały wolny czas pochłoną treningi. Zobaczysz!

    moje blogi: >> BEAUTY BEVST << | >> stelciak <<

    OdpowiedzUsuń