Chociaż z początkiem każdego kolejnego półrocza od mniej więcej czwartej klasy (te wcześniejsze pomijam, i tak nie było tam nic do nauki, a jak była praca domowa to mama mnie pilnowała), za każdym razem byłam święcie przekonana, że tym razem się uda. Nigdy się jeszcze nie udało, ale nie skończył się dobrze pierwszy semestr z siedmiu, muszę dać sobie tą dokładnie 20 szansę. Może w letnim semestrze będzie lepiej. Niby do trzech razy sztuka, ale składanie obietnic to żaden wysiłek.
1. Zorientuj się, z czego w ogóle masz egzaminy i w miarę możliwości, kiedy są. I tak nie będziesz się do nich uczyć, ale nauka jest najlepszą wymówką dla znajomych/rodziny, więc nie musisz przez miesiąc angażować się towarzysko. Wybornie.
2. Rozwijaj swoją pasję, licząc na to, że oglądanie kotów w internecie sprawi, że wzrośnie Twój poziom motywacji do nauki i kreatywności, by nauczyć się materiału z 4 miesięcy w cztery godziny. Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo... Chociaż nie, nie dam.
3. Spędzając czas na radosnej prokrastynacji pamiętaj o tym że zbliża się sesja. Nie sprawi to że w końcu się ruszysz, ale może poczujesz chociaż odrobinę wyrzutów sumienia, więc zamiast się uczyć posprzątasz chociaż w pokoju. Albo wyprowadzisz psa. Albo chociaż zjesz coś dobrego, bo lepiej spędzić pół dnia w kuchni przygotowując różne bomby kaloryczne niż się uczyć.
4. W ramach dobrych chęci zorientuj się, czy ktokolwiek ma jakiekolwiek notatki. Wstawienie posta na grupę na fejsbuku liczy się przecież za cały dzień nauki, więc dalej możesz nic nie robić. Istnieje nawet możliwość, że ktoś podeśle Ci jakieś materiały. Wtedy liczy się za dwa dni.
5. Zorientuj się, że sesja za tydzień. Spanikuj. Uspokój się, jak nie pierwszy termin to są jeszcze dwa inne, a jeżeli jakimś cudem możesz podejść do zerówki z czegokolwiek, masz całe 4 próby. Nie wspominając o przedłużeniu sesji.
6. Egzamin jutro. Co robić? Wkuwać na szybko cokolwiek, może akurat będzie na egzaminie. Spróbować zrobić ściągę, której albo zapomnisz z domu, albo i tak nie użyjesz bo zaśpisz na egzamin i zostaną tylko miejsca w pierwszym rzędzie. Ogarniać w ekspresowym tempie przytłaczające ilości materiału (i tak nie masz połowy notatek, kiedy oni zdążyli to wszystko zrobić?). Pij kawę, energetyki, stresuj się. Nie pomoże, ale przynajmniej pojawi się poczucie, że zostało zrobione COKOLWIEK.
Ktoś kiedyś twierdził, że sesja to taka matura, tylko co pół roku. Tak naprawdę maturę można było totalnie olać, a i tak można było zdać z całkiem niezłymi wynikami. Jeżeli nie masz bladego pojęcia co do tej pory działo się na zajęciach, nie masz od kogo wziąć notatek, i nie masz pewności kiedy w ogóle jest egzamin, masz przejebane.
Sesja nie zając, nie ucieknie, na któryś termin egzaminu przecież się nauczę, nie?
Nie. Zacznij się uczyć już dzisiaj, a zamiast wkuwać to samo na szybko 3 razy, będziesz mieć więcej czasu na olewanie drugiego semestru w czasie sesji poprawkowej. Dodatkowo, przez jakieś trzy dni będzie Ci towarzyszyć prawdziwe poczucie triumfu. Może warto jednak poświęcić ten tydzień, a nie tylko jeden dzień?
(żartowałam, w tydzień nie ogarnę tego wszystkiego, powinnam była zacząć się uczyć jakieś dwa tygodnie temu)
Powinnaś była zacząć pół roku temu. To nie słońce zachodzi za horyzontem, to Twoje stypendium XD
OdpowiedzUsuńNajbardziej utożsamiam się z pierwszym punktem, serio super sprawa!
Jak ważne jest dla Ciebie?
OdpowiedzUsuńJakie korzyści miałabyś posiadając to stypendium?
Jak byś się czuła gdybyś je już miała?
Mega opłacalna sprawa jak dla mnie, trzymam kciuki! Ja też się staram :D
Dzięki za wsparcie, ale jeżeli kiedykolwiek uda mi się wygrzebać z tej sterty książek o kamieniach, to już samo w sobie będzie cudem :D Nie zastanawiam się już nawet nad tym co dałoby mi to stypendium, dzięki temu rozczarowane będzie mniejsze :D
Usuń